Mija czas, lada chwila zamknę firmę, a listy miłosne od komorników nadal przychodzą.
Odbieram je i nawet już nie czytam. Za chwilę i tak jeden z drugim napisze, że umarza dochodzenie - sztuka dla sztuki. Nie wiem, na czym polega ich praca? kogo ścigają, komu odpuszczają? a może mają swój własny hot line i przekazują sobie informację, kto jest biedny jak święty turecki i groszem nie śmierdzi? Ja w każdym razie nie śmierdzę, a oni to czują.
Z jednej strony olewam te pisma i już mnie nie ruszają. A z drugiej poczucie przyzwoitości każe mi widzieć za każdą kopertą bogu ducha winnego wierzyciela, który cierpi przez debilne decyzje instytucji państwowych.
Drogie banki i inni wierzyciele, bardzo mi przykro, że nie oddam Wam pieniędzy. Bardzo bym chciała.
Niestety tak się składa, że Urząd Skarbowy nie chce, abym Wam oddała. Wolą, abym zniknęła z rynku i nie spłaciła już nigdy ani grosza. Co ja poradzę? Jeśli kiedyś uda mi się ominąć system - z pewnością ureguluję moje płatności, bo twarz ma się tylko jedną.
Ten czas to również moment sprawdzianu mojej kreatywności, odwagi i otwartości na inne rozwiązania.
Traktuję te sytuację jako wyzwanie. Tym bardziej, że założenie spółki w UK też nie jest takie proste, jeśli nie ma się osoby, która zechce tę spółkę założyć na siebie - w przeciwnym razie wszystko co zarobię tam i tak zabierze komornik. Ale od czego mam łeb, trzeba szukać kolejnych drzwi.
Jak to mówią, co nas nie zabije, to nas...co? wzmocni.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz