środa, 30 lipca 2014

Biorę na tapetę: PKO SA

Zamknięcie mojej firmy, po nastu latach walki z instytucjami o każdy oddech i utrzymanie się na powierzchni, zbliża się coraz większymi krokami.

Skutkiem tego czasu wolnego zaczyna mi przybywać. Po co mam się nawet starać zastanawiać nad ewentualnymi możliwościami zarobku ;-).
Owszem chwilami obawiam się o standard życia, czy zdołam utrzymać jakikolwiek, ale mam tą dobrą cechę, że umiem się dopasować do sytuacji.
Nie trzymam się rozpaczliwie życia, na które mnie nie stać.
Nie wyję z rozpaczy za przedmiotami.

To na pewno ułatwia.

A skoro mam chwilę czasu, postanowiłam opowiedzieć więcej o moich doświadczeniach z niektórymi wierzycielami. Może się komuś przydadzą.

Jako pierwszy bank PKO SA - jeden z pierwszych banków, z jakim zadarłam.

Najpierw miałam u nich konto osobiste, gdy jeszcze byłam bardzo ważnym managerem w międzynarodowym koncernie.

Na moje konto wpływały bardzo przyjemne kwoty.
Bank niemal rozwijał przede mną czerwony dywan, dzwonili, proponowali zwiększenia limitu na karcie kredytowej i w ogóle to całowali i czcili ziemię, po której chodziłam.

Mając tak dobre doświadczenia z PKO SA, tam właśnie skierowałam swoje pierwsze kroki, szukając banku pod konto firmowe.
Jednocześnie więc dysponowałam dwoma kontami - przy czym to osobiste jechało jeszcze na mojej dość dobrej historii.
Przez chwilę było sympatycznie, tylko jeden zgrzyt - to było zdaje się w jakąś rocznicę karty kredytowej, musiałam nagle spłacić cały limit, a potem wykłócać się o przyznanie nowego.
Przyznali, dwa razy mniejszy niż był, co dla mnie było mocno kłopotliwe, gdyż miałam to kartą zapłacić za towar do mojej firmy.
Zdaje się, że faksem, albo listem dałam wyraz mojemu rozczarowaniu, powiedziałam parę słów na temat pracownic, które obwiniałam o tę sytuację i przez które czułam się wprowadzona w błąd.

Jakież było moje zdziwienie, gdy po paru latach, gdy już miałam problemy i negocjowałam z pewnym panem w PKO SA ugodę, okazało się, że tamte panie nadal pracują w banku i ze względu na chowaną do mnie latami złość, blokują ugodę i chcą w jakiś sposób wziąć na mnie odwet :).

Ten pan nie ukrywał, że właśnie tak jest, że koleżanki czują się obrażone, dobrze pamiętają i nie są chętne do współpracy.

Pomimo tego, że te kilka pracownic delikatnie mówiąc nie pałało do mnie miłością, udało mi się wynegocjować bardzo dobrą ugodę.
Raty i terminy były zgodne z tym, co sama zaproponowałam.

Niestety, w związku z kolejnymi problemami firmy i spadkiem sprzedaży, w pewnym momencie przestałam spłacać raty wynikające z ugody. Zawaliłam.

I chyba już nie spłacę.
Za co serdecznie przepraszam bank PKO SA.
Naprawdę okazaliście się ludźmi, mimo naszych zaszłości, potraktowaliście mnie humanitarnie.

Bardzo chciałabym spłacić moje zadłużenie w Waszym banku, jednak US tego nie chciał i jak to się mówi, totalnie mnie udupił.
Nie mam się czym podzielić, nie mam czego sprzedać.

O długu pamiętam i jeśli tylko nadarzy się okazja, zwrócę się do Was ponownie z najlepszą propozycją, na jaką będzie mnie w danym momencie stać.

Dziękuję i przepraszam.

wtorek, 22 lipca 2014

Kolejne dni z długami

Mija czas, lada chwila zamknę firmę, a listy miłosne od komorników nadal przychodzą.

Odbieram je i nawet już nie czytam. Za chwilę i tak jeden z drugim napisze, że umarza dochodzenie - sztuka dla sztuki. Nie wiem, na czym polega ich praca? kogo ścigają, komu odpuszczają? a może mają swój własny hot line i przekazują sobie informację, kto jest biedny jak święty turecki i groszem nie śmierdzi? Ja w każdym razie nie śmierdzę, a oni to czują.

Z jednej strony olewam te pisma i już mnie nie ruszają. A z drugiej poczucie przyzwoitości każe mi widzieć za każdą kopertą bogu ducha winnego wierzyciela, który cierpi przez debilne decyzje instytucji państwowych.

Drogie banki i inni wierzyciele, bardzo mi przykro, że nie oddam Wam pieniędzy. Bardzo bym chciała.
Niestety tak się składa, że Urząd Skarbowy nie chce, abym Wam oddała. Wolą, abym zniknęła z rynku i nie spłaciła już nigdy ani grosza. Co ja poradzę? Jeśli kiedyś uda mi się ominąć system - z pewnością ureguluję moje płatności, bo twarz ma się tylko jedną.

Ten czas to również moment sprawdzianu mojej kreatywności, odwagi i otwartości na inne rozwiązania.
Traktuję te sytuację jako wyzwanie. Tym bardziej, że założenie spółki w UK też nie jest takie proste, jeśli nie ma się osoby, która zechce tę spółkę założyć na siebie - w przeciwnym razie wszystko co zarobię tam i tak zabierze komornik. Ale od czego mam łeb, trzeba szukać kolejnych drzwi.

Jak to mówią, co nas nie zabije, to nas...co? wzmocni.

piątek, 18 lipca 2014

Jednak wracam do pisania

Biedny bloguś, już na samym początku pisania niecnie go porzuciłam.

Przyznam się szczerze, biłam się z myślami, czy w ogóle jest sens zajmować się publicznie moimi długami. W ostatnich tygodniach przełykałam gorzką pigułkę, jaką była dla mnie odmowa urzędu skarbowego w odpowiedzi na moja prośbę o rozłożenie na raty zaległości.

Moją przyszłość zawodową i wszelkie kalkulacje opierałam o jakąś naiwną pewność, że Urząd Skarbowy pójdzie po rozum do głowy (w końcu nawet się to rymuje, więc powinien) i zrozumie, że nikt nie zyska na tym, gdy zniknę z rynku przedsiębiorstw.

Powoli zbierałam zlecenia, z przekonaniem, że już niedługo będę je mogła zrealizować i zafakturować.

Niestety, jak wielu z Was w komentarzach sugerowało, byłam bardzo naiwna.

Nie powiem, że ta odmowa była dla mnie szokiem - mimo wszystko brałam taką opcję od uwagę.

Prawdziwym szokiem była dla mnie głupota argumentacji i jakaś paćka urzędowej gadaniny - to wszystko przyszło do mnie w 4 kopertach, w każdej chyba 10 kartek.

I na tych 10 kartkach podsumowano całą moją działalność jako nieudolną i prowadzoną ze szkodą dla Państwa - przypomnę, w problemy wpadłam przede wszystkim dlatego że o rok za późno rozwiązałam zakład produkcyjny, bo szkoda mi było zwalniać ludzi. Brałam kredyty z nadzieją, że koniunktura się zmieni.

Jak można szanować urząd, który z jednej strony pisze, że ulga w postaci rozłożenia na raty jest narzędziem, z którego urząd może skorzystać, a z drugiej strony pisać, że jako podatnik mam obowiązek w pierwszej kolejności płacić należności wobec skarbu państwa. To ja się pytam, skoro wszyscy najpierw będą regulować ten obowiązek, to dla kogo w takim razie stworzono ulgę w postaci rozłożenia na raty? Czy tylko ja rozumiem, że aby z niej skorzystać, trzeba mieć jednak zaległości?

Po drugie Urząd, który od prawie 2 lat siedzi mi na wszystkich kontach, przysyła pisma w których mam rozpisane dokładnie koszty egzekucji, pisze mi, że te same argumenty przedstawiałam 2 lata temu - przed zawieszeniem działalności - i że moje działanie ma na celu przeciągnięcie sprawy w czasie i uniknięcie wysokich kosztów egzekucji.

kto tu jest debilem? jakich kosztów chcę uniknąć, skoro już mam egzekucję? Jak mogę starać się unikać czegoś, co już się dzieje?

I czy oni nie kumają, że teraz gdy zmusili mnie do zamknięcia firmy, to tych kosztów egzekucji na pewno nie zobaczą, tak samo jak nie zobaczą należności, którą im grzecznie w ratach chciałam spłacić.
Niestety mój majątek wynosi zero - co jest pewną korzyścią, gdy człowiek musi ciągle się przenosić - tak więc choćby próbowali na milion sposobów, poza moją córką i moją głową - nie znajdą nic wartościowego.
Nigdy nie gromadziłam rzeczy.

Nie umiem i nie lubię kombinować - lubię spać spokojnie. Ale moje państwo właśnie mnie do tego zmusiło.
Muszę znaleźć dla siebie rozwiązanie, wychowuję sama córkę, mam w sobie dużo siły, pomysłów i entuzjazmu i nie mam zamiaru się poddawać.

Skoro mój kraj nie chce mi pomóc, zgodnie z Waszą sugestią poszukałam pomocy gdzie indziej.
Jak tylko uda mi się pokonać jedną przeszkodę, już wkrótce będę działać w ramach spółki zagranicznej a już niedługo po prostu ogłoszę upadłość.

Trzymajcie kciuki, aby udało mi się znaleźć rozwiązanie ostatniego problemu.
W międzyczasie będę raportować z pola walki i zachęcam Was do dalszego dodawania komentarzy.
Bardzo mi pomogły i tak naprawdę zainspirowały do szukania nowych rozwiązań.

Pozdrawiam!
pełna optymizmu dłużniczka